Cyrano de Bergerac Edmonda Rostanda w Polsce |
Cyrano de Bergerac - AKT
trzeci Pocałunek Roksany Le texte du
drame on-line en polonais: acte
3. W podawanych na witrynie fragmentach tekstu zachowano ortografię z przedwojennych wydań dramatu. |
|
Cyrano de Bergerac: Komedia
bohaterska w 5-ciu aktach/ Edmond Rostand. Tł.
Maria Konopnicka i Włodzimierz Zagórski. Warszawa: Red.
"Gazety Polskiej", 1898. 11 x 16 cm. T.
1-2, 158 + 159 s. Pełny tekst on-line w formacie PDF (akt trzeci) Akt pierwszy ; Akt drugi ; Akt trzeci ; Akt czwarty ; Akt piąty |
Streszczenie
za: Stanisław Marczak-Oborski: Iskier przewodnik teatralny.
Warszawa: Iskry, 1971. s. 292- 293.
Uczciwy Chrystian buntuje się, próbuje własnymi słowami mówić do ukochanej i od razu ponosi porażkę. Wobec tego, korzystając z ciemności nocy, spod balkonu Roksany sam Cyrano przemawia do niej tak pięknie i czule, że podbita dama pada w objęcia oczekującego, milczącego Chrystiana, pewna, że słyszała jego namiętne słowa. Wbrew intrygom hrabiego de Guiche, jeszcze jednego pretendenta do serca Roksany, kochankowie biorą natychmiastowy ślub, tuż przed wydaniem rozkazu wymarszu kadetów na wojnę. |
Mały
plac w dawnej dzielnicy Marais. Domy starożytne.
Perspektywa uliczek, Po prawej dom Roksany i mur jej
ogrodu, nad murem rozłożyste gałęzie. Powyżej
bramy okno i balkon. Przed progiem ławka. Powój pnie
się po murze, jaśmin oplata balkon i zwiesza się na
dół. Po ławce i wysterczajacych kamieniach muru można łatwo wdrapać się na balkon. Naprzeciw dom starożytny w tym sainym stylu, z cegieł i kamienia, z brama wchodowa Młotek tej bramy owinięty jest płótnem, jak chory palec. Za podniesieniom kurtyny widać Duennę, siedzącą na ławce. Nad balkonem Roksany okno szeroko otwarte. Obok Duenny stoi Ragueneau, ubrany w rodzaj liberyi, kończy jakieś opowiadanie, ocierając oczy. |
|
SCENA
PIERWSZA. Ragueneau, Duenna później Roksana, Cyrano i dwóch paziów. Ragueneau. Duenna. Ragueneau. Duenna (podnosząc
się i wołając ku otwartemu oknu). Głos Roksany (przez
okno). Dueillia (do
Ragueneaifa pokazując mu bramę naprzeciwko). Ragueneau. Duenna (wdzięcząc
się). Głos Roksany. (Słychać zbliżająca się muzykę leorbanów). Głos Cyrana (za
kulinarni). Cyrano (w
towarzystwie dwóch paziów: niosących teorbany). Pierwszy paź (ironicznie). Cyrano. |
Powyżej
początek tekstu podano za:
Cyrano de Bergerac: Romantyczna komedia w 5 aktach / Edmond
Rostand; Tł. Jan Kasprowicz; Wstęp Juliusz
Bandrowski, L. Heller.
Warszawa: E. Wende i S-ka, [ok. 1913-1920].-
11 x 18 cm, XV, 369 s.
Za ilustracje serdecznie dziękuję Tomaszowi Sertillanges`owi!! - Merci Bien!
Poniżej
fragment tekstu podano za:
Cyrano de Bergerac:
Komedia bohaterska w 5 aktach wierszem / Edmond Rostand. Tł.
Bolesław Londyński.
Warszawa: Druk Fr. Karpińskiego. 1898.- 11 x 18 cm, 294
s.
Scena jedenasta.
CYRANO, DE GUICHE.
De Guiche wchodzi
zamaskowany i błąka się pociemku.
Odzie mój kapucyn? A przeklęte plemię!
Cyrano.
Kroćset, a głos mój? Pozna! Dolaż taka!
(Wypręża rękę i robi ruch jak gdyby przekręcał klucz w
zamku.)
Krik, krak!
(Uroczyście.)
Cyrano, zmień się w Bergeraca!
De Guiche, przyglądając
się zabudowaniom.
Źle widzę w masce, to ta kamienica.
(Zbliża się do domu Roksany. Cyrano skacze z balkonu,
trzymając się gałęzi, która się zgina i rzuca go pomiędzy
drzwiami i de Guichem. Udaje, że upadł ciężko, jak gdyby z
bardzo wysoka i płaszczy się na ziemi, jak ogłuszony. De
Guiche cofa się z przestrachem).
Hę? Co?
(Gdy podniósł oczy, gałąź cofnęła się w górę i
widząc tylko niebo, nie może
zrozumieć.)
Zkąd upadł ten człowiek?
Cyrano, siadając na
ziemi, zmienionym głosem.
Z księżycal
(jak przez sen) Która godzina?
De Guiche.
Warjat!
Cyrano.
Jam z obłoku. Gdziem jest? Kraj, miejsce, jaka pora roku?
De Guiche.
Niespełen zmysłów!
Cyrano.
To bomba z księżyca.
De Guiche, zniecierpliwiony.
Ależ, mój panie!
Cyrano, wstając,
strasznym głosem.
Prościutko, jak świeca!
De Guiche, cofając
się.
Dobrze, jak świeca.
Cyrano, następując.
Mam powiedzieć głośniej?
De Guiche.
Zdaje się panu...
Cyrano.
Tu nie ma przenośni!
De Guiche.
Lecz...
Cyrano.
Czy minutę, czy wiek cały może, Nie wiem, jak długo biegłem
po przestworze...
Byłem w tej kuli o barwie szafranu.
De Guiche, wzruszając
ramionami.
No dobrze, dobrze...
Cyrano, z naleganiem.
Co to szkodzi panu
Powiedzieć prawdę, gdziem jest? w jakiej strome?
Gdzie mnie strąciły te niebiańskie tonie?
De Guiche.
Ach!
Cyrano.
Aerolit, czyliż z gwiazd szeregu,
Mogłem obierać przystań w czasie biegu?
Gdzie mnie zaniosło mego ciała brzemię?
Na jaką gwiazdę, a może na ziemię?
De Guiche.
Mój panie!
Cyrano, z okrzykiem
zgrozy. De Guiche się cofa.
Boże, co widzę! Strach bierze!
Tu twarze czarne!
De Guiche, podnosząc
ręką do maski.
Co?
Cyrano, z udanym
przestrachem.
Jestem w Algierze?
Czyście krajowcem?
De Guiche, zdejmując
maską.
To maska!
Cyrano, uspokojony.
Więc w Grecyi
Jestem? A może w Genui, w Wenecyi?
De Guiche, chcąc
przejść.
Tu jedna donna czeka mnie w pobliżu.
Cyrano, upewniony.
Schadzka? O rety! Jestem więc w Paryżu!
De Guiche, uśmiechając
się. pomimowoli.
Zabawny truteń.
Cyrano.
Pan śmieje się ze mnie?
De Guiche.
Tak, ale puść pan...
Cyrano, rozpromieniony.
Bardzo mi przyjemnie.
Więcem na Paryż runął niespodzianie.
Z ostatniej trąby lśni mi na kaftanie
Resztka eteru. Wybaczcie... w podróży...
Pył z gwiazd mi oczy zasypał. Wśród burzy,
Kosmyk planety wyrwałem ostrogą.
(Zdejmując coś z ubrania).
Włos! To kometę zaczepiłem nogą.
De Guiche, oburzony.
Ach!
Cyrano, w chwili,
ydy De Guiche chce przejść, pokazuje mu nogę i zatrzymuje go.
Raczcie spojrzyć. O tu. tu na bucie.
Kieł Niedźwiedzicy Wielkiej, a ukłucie
Trójzęba w pędzie musnęło mnie zlekka
I otom usiadł na wagach. Zdaleka
Ich igła teraz tam... mój ciężar znaczy.
(Zagradzając wejście hrabiemu, i biorąc go za guzik).
Niech pan mnie tylko za nos ścisnąć raczy,
Mleko popłynie...
De Guiche.
Mleko?
Cyrano.
Z mlecznej drogi.
De Guiche.
Ach, piekło!
Cyrano.
Z nieba strąciły mnie bogi!
(Krzyżując ręce na piersiach).
Pan by nie wierzył, a to prawda szczera,
Że Syryus na noc w turban się ubiera.
(Poufnie).
A Niedźwiedzica Mała gryźć nie może. Jeszcze za młoda.
(Śmiejąc się).
Lecąc po przestworze,
Wpadłem na Lirę - musiałem biedz cwałem,
Bo jedną strunę z tej Liry zerwałem.
(Z dumą).
Ale rachuję na to, że tę drogę
Opiszę w grubej księdze. Ha cóż, mogę
Wydawszy, stracić, lub sporo mieć zysków.
Za odsyłacze wezmę do przypisków
Te złote gwiazdki, co zrywałem w pędzie.
Ach, to wybornie, doskonale będzie!
De Guiche.
Tak, lecz nareszcie...
Cyrano.
Ciekawość was bierze...
De Guiche.
Lecz...
Cyrano.
Jak tam, co tam w tej obcej wam sferze?
Z czego się składa księżycowe życie?
Czy ludzie żyją na tej kukurbicie?
De Guiche, krzycząc
Nie! Ja chcę...
Cyrano.
Wiedzieć pragniecie, łaskawco,
Jak ja na księżyc wlazłem? O jam sprawcą
Nielada cudów!
De Guiche.
Warjat!
Cyrano, pogardliwie.
Dałem susa
Bez głupich skrzydeł Regiomontanusa,
Bez Architasa gołębiej osłony...
Wierzcie mi...
De Guiche.
Warjat, lecz warjat uczony!
Cyrano.
Z dawnych sposobów żaden nie zachwyca.
(De Guiche przedostał się do drzwi Roksany i już chce
wejść. Cyrano idzie za nim. zaciskając pięści).
Ja wynalazłem sześć dróg do księżyca.
De Guiche, odwracając
się.
Sześć?
Cyrano, bez namysłu.
Mogłem nago w jakiej bańce szklannej,
Umieścić ciało w łzach zorzy porannej,
Wtedy, na słońcu frunąłbym w niebiosa
Tak pochłonięty leciuchno jak rosa.
De Guiche, zdziwiony,
daje krok do Cyrana.
Prawda, to jedna.
Cyrano, odchodząc,
ażeby go pociągnąć za sobą na drugą stronę placu.
Mogłem też porwanie
Przez wiatr urządzić, siąść w dwudziestościanie
Z wklęsłych zwierciadeł, rozrzedzić powietrze
W dębowej skrzyni, no i... hulaj wietrze!
De Guiche, postępując.
To druga.
Cyrano, cofając
się ciągle.
Sztukmistrz i mechanik razem,
Mógłbym się nabić w okuty żelazem
Pocisk, saletry podsypać i jazda
Tam, gdzie się pasie wśród modrych łąk gwiazda.
De Guiche, przekonany,
idzie za nim i liczy na palcach.
Trzecia!
Cyrano.
Dym zmierza, jak zwykle, do góry,
Wydmie mój balon i frunę za chmury.
De Guiche, j w.
coraz bardziej zdziwiony.
Czwartal
Cyrano.
Gdy Febus ledwie ze snu wstanie,
Ssie szpik wasz woły! - dam swój na śniadanie!
De Guiche, olśniony.
Piąta!
Cyrano, który go
przyprowadził do przeciwległego domu, staje na ławce.
Nareszcie, staję na żelazie
I rzucani w górę magnes. W takim razie,
Magnes ucieka a żelazo goni.
Nim się połączą, zręcznym ruchem dłoni
Znów chwytam magnes, ciskam coraz wyżej,
Aż mnie z żelazem do księżyca zbliży.
De Guiche.
Szósta! Wybornie, sześć dróg! Którążeście
Z tych wszystkich sześciu wybrali nareszcie?
Cyrano, zeskakując
z ławki.
Siódmą!
De Guiche.
Naprzykład?
Cyrano.
Jedną z setki całej.
De Guiche.
Z setki?
(n. str.) Poranek mam dziś doskonały!
Cyrano, naśladując
bałwany morskie tajemniczemi ruchami.
Huuu!
De Guiche.
Co to?
Cyrano.
Nie wiecie?
De Guiche.
Nie!
Cyrano.
Morze!
Gdy falę księżyc przyciąga, w tej porze
Siadam na piasku, po morskiej kąpieli,
Wysuwam głowę wpierw, woda się bieli
Na zlepkach włosów, a księżyc ja pije.
I otóż teraz wyciągnąłem szyję
I płynę prosto, cicho, bez wysiłku,
Jak anioł w górę... w górę, aż do schyłku.
Wtem. usłyszałem trzask.
De Guiche, rozciekawioniy,
siada na ławce.
Trzask!
Cyrano.
I nareszcie...
(Naturalnym głosem).
Kwadrans przeminął, wolni już jesteście.
Już ślub zawarty, już są połączeni.
De Guiche, wstając
nagle.
Co? Czym pijany? W oczach mi się mieni...
Ten głos?
(Drzwi domu się otmerają, lokaje ukazują się z zapalonemi świecznikami w ręku. Widno. Cyrano zdejmuje kapelusz). Ach! Nos, nos! Cyrano?
Cyrano, z ukłonem.
Cyrano! Obrączki ślubne przed chwila im dano.
De Guiche.
Komu?
(Odwraca się. Obraz. Z poza lokajów wychodzi Roksana pod rękę z Chrystianem. Kapucyn idzie za nimi uśmiechnięty. Ragueneau także ze światłem w ręku. Duenna kończy orszak szczęśliwa, w dygach i podskokach).
Powyżej
fragment tekstu podano za:
Cyrano de Bergerac:
Komedia bohaterska w 5 aktach wierszem / Edmond Rostand. Tł.
Bolesław Londyński.
Warszawa: Druk Fr. Karpińskiego. 1898.- 11 x 18 cm, 294
s.
Poniżej napisy
do filmu:
Cyrano
de Bergerac 1990 reżyseria: Jean-Paul
Rappeneau; scenariusz: Jean-Paul Rappeneau, Jean-Claude
Carriere ; obsada: Gerard Depardieu, Vincent Perez, Anne Brochet
; czas 137 minut
SCENA PIERWSZA.
Ragueneau, Duenna później Roksana, Cyrano i dwóch paziów.
"Ten list, który napisałem raz,|lecz
po stokroć go zmieniałem,
by był gotów, gdy go dłoń twa|ujmie nieśmiała
błagam, byś choć raz|przeczytała.
Jam dziś w twych rękach,|papier moim głosem,
atrament krwią,|ty władasz mym losem."
"Wierzaj, że me ciało|drży dziś z gorączki,
serce moje rwie się|w krzyku do ciebie,
gdyby pocałunkiem były skargi,|nie twe oczy by list czytały,
lecz wargi..."
"Daleko od świata ciemności|zatęchłych,
istnieje kraina serc czystych|i pięknych.
Daleko od świata trosk|Uciążliwych,
istnieje kraina kochanków|szczęśliwych."
Roksano! Chodż zaraz!
Spóżnimy się na dyskurs|i będzie ambaras!
- Dobry wieczór.|- Nie wchodzić!
Pani, żegnać się przychodzę.
- Waść jedzie?|- Na wojnę. W nocy.
Przyszedł rozkaz. Pod Arras|śpieszym ku pomocy oblegającym.
Więc to oblężenie?
Mój odjazd dziwi panią|nieskończenie?
Ależ nie...
Kiedyż cię znowu ujrzę?
Wiesz pani, że mi|główne dowództwo dano?
Brawo.
- Regimentu gwardii.|- Gwardia?
Służy tam kuzyn pani. Pod Arras|nie ujdzie mej sieci.
Będę umiał się zemścić!
- Jak to? Więc kadeci...|- Wszak to mój regiment!
- Chrystian!|- Co ci, pani?
Ten odjazd, to wieść zbyt sroga!
Czy można myśleć spokojnie,|że ktoś sercu miły
jest gdzieś tam, na wojnie?
Takie czułe słowa w odjazdu|godzinie...
Więc się pan zemścisz na moim|kuzynie?
- Pani za nim?|- Wcale!
- On tu bywa?|- Dość rzadko.
Widuję go stale!
Hrabio, twa zemsta, wystawić|Cyrana na
grad kul,
to dla niego byłaby wygrana.|Uwielbia wojnę.
- Znam ja inną zemstę krwawą.|- Jaką?
Tu go zostawić, tam okryć się|sławą. Niech z kadetami,
założywszy ręce|siedzi w Paryżu!
Nic nie zrówna męce.
Wściekły będzie, znam go!|I on, i kadety!
Kobieta tylko zdolna|wymyślić tę sztuczkę!
Zagryzie się, a Hrabia da jemu|nauczkę!
Więc pani chodzi o mnie?
W tym pani lubym udziale|dowód serca widzę doskonale.
Tak, drobny.
Oto dla moich kompanii wezwanie,|Za chwilę je odbiorą,
lecz jedno zostanie,|to dla kadetów!
Panie Cyrano, będziesz|śpiewał basem!
Więc pani lubisz stroić|ludziom figle?
Czasem.
Szaleję!
Czyż mogę,|widząc cię tak wzruszoną,
puszczać się dziś w drogę?
Na orleańskiej ulicy|jest konwent
kapucynów,
dobrzy zakonnicy,|ukryć mnie tam mogą.
Nieobecny dla wszystkich,|wrócę tu pod maską.
O, piękna kapryśnico,|daruj mi te łaskę!
Lecz gdy się wyda, hrabio,|twoja sława...
- Lecz Arras...|- Tem gorzej. Pozwól!
- Nie!|- Pozwól!
Muszę wzbronić!
Jedż pan! Chrystian zostaje!
Chcę mieć cię bohaterem, Antoni!
O, kraje rajskie!|Więc kochasz tego...
Kto u sławy celu.
Jadę!
- Jesteś kontenta?|- Tak, mój przyjacielu!
Będziemy spóżnione!|Ja cię
ostrzegałam.
Clomira nie zawiedzie,|będzie czekała.
- Kuzynko!|- Ach, Cyrano!
- Kogo szukasz?|- Słucham?
- Wszak szukasz kogoś.|- Tak, szukam,
Chrystiana.
Śle listy dniem i nocą ciemną,|a na mój widok ucieka przede
mną.
Roksano!
Proszę, pomóż mi!
- Co pisze w swych listach?|- O miłości!
Nikt inny nie umie pod słońcem|tak pieścić słówkiem,
tkliwym, czarującym.
- Roksano, śpieszmy się!|- Już idę!
- Kocham go nad życie!|- Rozumny on aby?
Mędrszy od ciebie, kuzynie,|wierzycie?
Więc umiejętnie mową serca|włada?
To nie gawędziarz,|to mówca nie lada!
Roksano!
Lyzimon!
Witaj, Felixerie!
Bartenoido! Moja droga Uranio!
Znajdż go i powiedz, że pragnę|szalenie, aby dziś wieczór
spełnił me życzenie.
Te tkliwe słowa, które pisze|chcę z ust jego usłyszeć.
- Chodż, zaczynają!|- ldę.
Idż, w małpiarni czekają.
Patrzcie! Kołatka owinięta płótnem!
Tak cię spowito, mały brutalu|by pięknych słów nie głuszył
brzęk twego metalu.
Pamięć szykuj sobie, a dziś cię|laurem miłości ozdobię.
Co piszesz?
- Słowa, które będziesz mówić.|- Co?
Ona pragnie cię widzieć,|nie możesz odmówić.
Nie traćmy czasu.
Masz tu początek, siadaj|i ucz się, zapamiętaj wątek.
- Nie!|- Naucz się lekcji!
Nie chcę tych kłamstw dłużej!|Pożyczać słowa i listy, to
nuży!
Pewny jej serca,|już się nie boję,
dziś sam wypowiem jej|uczucia swoje.
Tak?
Wątpisz? Toć niewielka sztuka,|w końcu nie takim głupi,
u kaduka! Z twoich wskazówek|skorzystałem wiele.
U wszystkich diabłów, chyba się|ośmielę wziąć ją w
objęcia!
- Mów sam, dobrodziej.|- Czekaj, nie idż bracie!
Na ustach twych uśmiech gości,
Usta, którymi się droczysz,
Usta milczą o miłości,
Usta mówią mniej niż oczy.
Piękne oczy, których głębia
Spokój serc stale rozbraja,
Drżenie, które to przygnębia,|To radością cię upaja.
Usta, co najsłodszym z tchnień,
Usta, tkliwym mówią tonem,
Usta, co życie tchną w pień...
Usta, dla Bogów stworzone.
Chrystian, to wy, panie?
To ja.
Czekaj!
Powietrze słodkie, już mrok,|żadne nam spotkanie
tu nie grozi. Siądżmy.
Mów do mnie. Słucham.
Kocham ciebie.
Tak, mów mi o miłości.
- Kocham ciebie.|- To początek. Snuj ten wątek.
- Kocham...|- Haftuj!
- Tak kocham!|- Wiem już o tem. Co dalej?
Co dalej? Radbym, byś wzajemnie|Kochała. Powiedz, kochasz?
Waść stawiasz przede mnie|barszcz, gdym czekała kremu!
Mów, jak kochasz!
- O, bardzo.|- Jak twe serce bije?
Chciałbym cię pocałować|w szyję.
- Chrystianie!|- Kocham ciebie.
Znowu?
- To jest, nie kocham...|- Szczęściem!
- Czczę!|- O, nie!
I głupieję.
Widzę. l tak waszmość|staje się niemiły,
jakby z rozumem cię|gracje rzuciły.
Waść za swą w rozsypce|będącą wymową idż!
Wiem, kochasz. Żegnam.|Dość tej gadki.
A to sukces rzadki.
Dobranoc.
Kto tam? Kto rzuca kamyki?
- To ja.|- Kto ja?
Chrystian. Chcę wyznać...
A ja nie chcę już słuchać|waszmości.
To byłoby fatalne dla naszej|miłości.
Nie, mój drogi.|Ty mnie nie kochasz!
Ja, o wielkie bogi! Mówić,|że nie kocham,
kiedy kocham więcej.
Coś lepszego słyszę.
W mej zrozpaczonej duszy|się kołysze rosnąca miłość,
okrutna dziecina,|której kołyskę...
...duch mój przypomina.
...duch mój przypomina.
Lepiej!
Okrutna? A więc trzeba było|zdusić w kolebce tę miłość
niemiłą.
Jam próbował, ale nadaremnie,|Bo to Herkules mały,
mocniejszy ode mnie.
Dużo lepiej.
Berbeć to, a dwa węże zmógł:|Dumę i zwątpienie.
Bardzo dobrze!
Lecz czemuż w mowie waszej|takie spowolnienie?
- Noc jest głucha...|- Co?
Słowa me po omacku muszą|szukać twego ucha.
A czemuż to trudności ja|nie mam z wymową?
O, to proste. W me serce idzie|każde słowo,
A ja mam serce wielkie,|pani uszko drobne.
Zresztą słowa twe schodzą,|zbiegają nadobnie,
A moje - w górę piąć się muszą|mozolnie,
Lecz już im lżej, wnoszę.
Tak, do tej gimnastyki|nawykły po trosze.
Istotnie, mówię z wyżyn.
Z wyżyn takich, pani miła,|że padłbym trupem,
gdybyś mi twarde słówko|na serce rzuciła.
- Schodzę!|- Nie!
- To wejdż tutaj.|- Nie!
- Dlaczego?|- Pozostań tam w górze,
zerwijmy kwiat uroków|tej czarownej chwili i mówmy
- nie widząc się, jakeśmy mówili.|- Nie widząc?
O, tak. To rozkosz tak żywa.
Zgadujesz czarność płaszcza,|co z ramion mi spływa,
Mnie świeci biel twej szaty|przezroczem marzeniem,
Tyś jest światłem, a ja cieniem.
Zda mi się, że raz pierwszy|mówię z tobą w życiu.
Prawda, głos twój jakby inny|słyszę.
I błogosławię te noc i tę ciszę,|w której po raz pierwszy
śmiem być sobą. Ale...
Gdzież się unoszę w mym|wzruszeniu, szale. Przebacz!
Rzecz to dla mnie tak nowa!
- Nowa?|- Tak, ta szczera rozmowa.
Strach, by nie być wyśmianym|ściskał mnie jak zbroja.
Wyśmianym? Za co?
Za mój zapał. Dotąd miłość moja|Za dowcip, za kunszt słowa
wstydliwie się kryła.
A rozum? Ja nim gardzę,|gdy idzie o serce.
Zbrodnia kochać, a gust|znajdować w tej szermierce,
zresztą, musi przyjść chwila,|kiedy dusza czuje prostotę
swej miłości i gdy ją zasmuca,|jeśli ktoś ją jak piłkę
odrzuca.
Lecz gdy dla nas przyszła|ta godzina, jakie słowa mi powiesz?
Wszystkie, o jedyna,|jakie mi kwitną w sercu.
Nie wiążąc ich w snopy, zebrane|ci rzucę garściami, pod
stopy.
Bo cię kocham, bo one swą wonią|mnie duszą i do ciebie
dojść muszą.
Imię twoje w mym sercu|jest jak serce w dzwonie,
gdy tak słuchasz mnie na swym|balkonie.
Każdy drobiazg mi drogi,|co dotykał ciebie.
Przed rokiem, słońce stało na niebie,|puściłaś lużno
włosy i szłaś, złota cała...
Czy rozumiesz mnie teraz?|Czujesz jak z cienia
duch mój ku tobie wzlata,|podmuchem płomienia?
O, słodka chwilo!|Nocy błogosławiona!
Ja ci śmiem to wyznawać,|ty słuchasz wzruszona.
Chcę umrzeć bom już zaznał|szczęścia na tej ziemi.
Ta gałąż zadrżała pod słowy|mojemi,
ty sama, jak listek drżysz,|ja to czuję,
bo twe drżenie tu do mnie|po liściach zstępuję.
Tak, drżę, płaczę, kocham,|tobą upojona, jestem twoją...
O, śmierci! Przyjdż!
To ja słodki podałem jej trunek|upojenia
i jeszcze tylko jedno,|jedno mam pragnienie...
Pocałunek!
Co? Żądasz...
Diabli z tym pośpiechem!
Nie korzystać z wzruszenia?|To by było grzechem!
Żądałem tej rozkoszy,|chwilą oszalały,
Lecz wiem, że to zuchwalstwo,|jestem we frasunku...
Nie!
Wybacz, odmów mi tego pocałunku.
- Dlaczego?|- Milcz, Chrystianie!
Co tam szepczesz, panie?
Reprymedym sobie udzielił.|Milcz, Chrystianie!
- Pocałunek! Zdobądż go!|- Czekaj!
Jesteś? Była mowa...
- O pocałunku...|- Nie.
Tak. Słowo przesłodkie...
Nie mów tego!
Bo cóż jest pocałunek?
Maleńki ust zadatek|na serca rachunek,
Punkt różowy, po słowie kocham|postawiony,
sekret luby nie uszom,|lecz ustom zwierzony...
Moment wieczności,|co brzęczy, niby pszczoła,
komunia lilii białej,|z ust wzięta anioła.
Sposób, by dyszeć chwilę|słodką serca wonią
i pokosztować duszy, z warg,|co ci się kłonią.
Milcz, błagam!
Tak, już milknę, pani.
Właż!
Kiedy strach mnie teraz bierze.
Jesteś tam, panie?
Właż, zwierzę!
- Panie...|- Słucham waści?
Szukam domu imć pani|Magdaleny Robin.
To tu, jestem jej kuzynem.|Czego życzysz sobie?
Mam list dla niej.
Hola, Roksano!
- Co takiego?|- List!
- Chrystianie!|- Cyrano!
Co tu robisz w nocy?
Któż może słać list o północy?
Zapewne list o treści świętej,|zacny pan pisze.
- To De Guiche.|- Przeklęty!
"Mój pułk odjeżdża i każdy|wierzy, żem i ja pojechał,
lecz nic nie pomoże,|musiałem zostać i jestem
w klasztorze. Wbrew twojej woli|przyjdę, o jedyna..."
Posłuchajcie, ojcze!
"Mościa panno! Trza ulec woli|kardynała,
choćby ci się ta twardą|i nieznośną zdała.
Śpieszę uprzedzić o tem|i ta jest przyczyna,
dla której list ten ślę przez|kapucyna, perłę tego konwentu,
co mądry jest i dyskretny.|On tego momentu...
błogosławieństwo ślubne udzieli|wam w domu i mężem twym..."
Nie widzisz, że zmyśla?
"...Chrystian. Choć znam|wstręt, jaki masz do niego,
zgodzić się musisz|z wolą najwyższego."
Odwagi, dziecko!
A mówiłem, że list ten zawiera|rzeczy święte!
- O losie srogi!|- To wasza miłość?
Nie zdaje mi się tak|odpychający. Czy pewne to?
"P. S.: A na klasztor daj|dukatów sto."
Godny pan! Zgódż się, waćpanna.
Muszę!
Więc daj nam ślub w tej chwili.
Czy tego pragniesz?
Tak czy nie?
Z pewnością. Moi mili,|pospieszcie się,
De Guiche nadejść może!
Kwadrans macie na|błogosławieństwo boże!
Wstawaj!|Będziesz mą świadkową!
Świadkową czego?|Co za nowość?
Świeczniki, krucyfiks, obrączki!
- Do czego?|- l wieniec wawrzynu świętego!
Wszelki duch!|Skąd człowiek ten spada?
Ja? Z księżyca!
Ziemianie, co to, noc, dzień?
Kto to? Całkiem stracił zmysły?
Co za kraj jest i pora?|Chcę mieć respons ścisły!
- Panie...|- Zupełniem ogłuszon!
Bo też, dla szlachcica,|tak, ot, spaść z księżyca...
Dobrze, spadłeś.|Fiksant jakiś, widzę.
Zaprawdę! Ja nie szydzę!
Czym wiek leciał, czy godzinę,|z tej bomby szafranowej,
jeśli wiem, niech zginę!
Co to za kontynent?|Nic mi nie ukrywaj!
Miasta, wieku, ery!|Bądż waść ze mną szczery!
Czy śnię, czy marzę!|Tu ludzie czarne mają twarze!
Jak to?
Więc ja w Algierze?|A waść to krajowiec?
- To maska.|- Więc Genua lub Wenecja?
Powiedz!
- Puść! Czeka na mnie dama.|- Jestem więc w Paryżu?
Ot, wesołek.
- Waść się śmiejesz?|- Śmieję i chce przejść!
A to Paryż! Co za podróż!
Właśnie ostatnią trąbą|przybywam z mej drogi,
jeszcze na mnie nieco eteru|zostało i w oczach gwiażdzistego
pyłu mam niemało.|Ogromnie taka podróż
niszczy toalety, na płaszczu|jeszcze włos z komety!
Uniknąwszy ostrzy Neptuna|Trójzęba,
znalazłem się wśród Wag,|tam stanąłem dęba
i siadłem w szali, co ciężar|wskazuje.
Nie wierzysz mi waść?
Nadchodzi!
Mój Boże! Pośpiesz się ojcze!
Przyspieszać modlitwę?|Skończę kiedy skończę!
Dość tego!
Zdejmijcie to, by mnie słuchać!
- Moja maska!|- Bez maski!
Musisz wiedzieć, z czego jest|księżyc, co się na nim czyni
i kto mieszka w tej|błyszczącej dyni.
Nie!
Nie ciekawy pan,|jak się tam dostałem?
Mam sposób pewny,|sam opracowałem!
- Zgadniesz waść?|- Co za wariat!
Prosta rzecz: przypływ!
Gdy księżyc ciągnął z wód|gardzieli
falę, padłem na piasek|w tej morskiej kąpieli,
głową naprzód, o tym pamiętać|trzeba, i chlust do nieba!
Wzbiłem się w górę,|prosto, jak anieli.
Czym pijany, czy znam ten głos!
Mości panie,|kwadrans minął, ślub wzięty,
skończone gadanie.
Otwórzcie, to Cyrano!
Właśnie w tej chwili|oblubieńcy obrączki wymienili.
Dzięki tobie, mój synu,|przed Bogiem zbratani!
Radzę męża pożegnać,|moja piękna pani.
Jak to?
Śpiesz waść z regimentem,|wszyscy już wysłani.
- No wojnę?|- Ależ bez wątpienia.
Wszak kadeci zostają?
Idą. Rzecz się zmienia.|Oto rozkaz.
Śpiesz się, już chorągiew czeka.
Chrystianie!
Słyszycie te werble?
Wyruszać natychmiast,|nie ma co zwlekać.
To noc poślubną troszeczkę|odwłóczy!
Sądzi, że mnie tym okrutnie|dokuczy.
I ty także idziesz?
Obiecaj, kuzynie, że strzec go|będziesz, że on mi nie zginie.
Spróbuję...
Że w tym oblężeniu nie zaziębi|się wcale!
Zrobię, co w mej mocy, ale...
- Że dotrzyma mi wiary!|- Ależ oczywiście!
Że będzie często pisał!
Słowo. List po liście.
Akt pierwszy ; Akt drugi ; Akt trzeci ; Akt czwarty ; Akt piąty
Cyrano de Bergerac Edmonda Rostanda w Polsce |
www.cyrano0.republika.pl
cyrano0@op.pl
Gabriela Bonk